bardzo staroswiecki western z mocno zarysowanymi sylwetkami bohaterow i oscar dla wielkiego jake'a, heh... raczej za caloksztalt :P. chociaz rola nie jest zla, miewal lepsze, chociazby w 'rzece czerwonej' czy 'forcie apache'. postaci dziewczyny i teksanczyka to jakas komedia, troche to zenujace i naiwne. zdecydowanie najlepszym elementem filmu sa sceny z robertem duvallem, postac szlachetnego (w granicach rozsadku) bandyty jest chyba jedyna przekonujaca kreacja w filmie. wayne i chinczyk tez sa niezli :) ale jezeli ktos chce od tego obrazu rozpoczac przygode z westernem lub poznac blizej ten gatunek - odradzam, lepiej najpierw zobaczyc kilka klasykow jak 'rio bravo' czy 'dylizans'
Odnoszę wrażenie, że twoja krytyka jest niezbyt trafna. Pomijam kwestię gry aktorskiej, bo kreacje aktorów można oceniać subiektywnie, ale nie rozumiem dlaczego stawiasz ten film w jednym rzędzie z klasyką gatunku. Staroświecka w "Prawdziwym męstwie" jest jedynie forma, sposób narracji, natomiast treść to niemal całkowite przełamanie westernowej konwencji, zgodnie z którą głównym bohaterem filmu jest niemal zawsze szlachetny stróż prawa, a postacie kobiece pojawiają się jedynie jako ładna ozdoba. W obrazie Hathaway'a wyraźnie dostrzegłam kpinę z westernowych stereotypów :) A Wayne odważył się przełamać kreowany w tak wielu filmach wizerunek i... opłaciło mu się to, dostał Nagrodę Akademii.
staroswieckosc 'prawdziwego mestwa' nie przeszkadzala mi w odbiorze filmu. nie tak bardzo jak dwie wyzej wspomniane kreacje... ale o tym juz pisalem. czy nastapilo tu przelamanie konwencji? tak i nie. jest rok 1969, piec lat wczesniej sergio leone przedstawil swiatu 'za garsc dolarow', ktory byl jednym z pierwszych wielkich 'spaghetti westernow' i to wlasnie ten obraz (wlasciwie cala trylogia dolarowa) sprawil, ze postrzegam 'mestwo' jako pewnego rodzaju chwytanie sie brzytwy przez amerykanow, ktorzy w koncu postanowili zmienic nie tylko konia. chociaz nie przecze, ze obraz ma troche kpiarski ton, hathaway nie chcial (lub nie mogl) zdecydowac sie na jednoznaczne zakwalifikowanie swojego dziela. brakuje mi w tym wiekszej dosadnosci, odrobiny jasno widocznego wyszydzenia legendy dzikiego zachodu, zebym mogl jednoznacznie stwierdzic, ze rezyser tak wlasnie to zaplanowal, to chce mi przekazac. a sam wayne rzeczywiscie zmienil wizerunek, moze bylo to tak wielkim zaskoczeniem dla akademikow, iz uznali tak odwazny krok (nie odbierajac niczego samej kreacji :)) za wart uhonorowania aktora oscarem ;).
Może faktycznie "Prawdziwe męstwo" nie jest tak radykalne w wyrazie jak dzieła Leone, ale uważam, że lepiej nakręcić oryginalny film, niż kopiować cudze pomysły. Spaghetti westerny (w tym najbardziej ceniony tytuł - "Dobry, zły, brzydki" S. Leone) pokazują wystylizowaną, brutalną przemoc natomiast obraz Hathaway'a nawiązuje raczej do klasycznej czarnej komedii. Fabuła "Prawdziwego męstwa" jest momentami niespójna i trudno byłoby uznać ten film za wybitny czy przełomowy, ale ma on interesujące szczegóły - chociażby świetnie skonstruowane dialogi. W każdym razie w jednym się z tobą zgodzę, nie jest to dobry film, jeśli chce się poznać western jako gatunek - to tak jakby poznawać literaturę fantasy zaczynając od "Ostatniego Władcy Pierścieni" Yeskov'a ;)
W tym Oscarowym dziele Wayne zmienił się z typowego rewolwerowca/szeryfa tudzież z cowboya w już starego i zmęczonego życiem gościa do wynajęcia i pewnie za tak radykalną zmianę otrzymał statuetkę bo jakby ponownie wcielił się w reolwerowca to Oscara film by nie dostał.Drugi plus to wyeksponowanie kobiecej roli w pierwszym planie , trzeci i ostatni to krajobrazy,role trzecioplanowe i scenariusz.Zestawianie tego filmu z obrazami Leone pasuje tak jak pięść do nosa , bowiem Leone zgrabnie zebrał kilkanaście różnych wątków z westernów dodał co nieco od siebie , wynalazł Eastwooda i ... nie o tym miało być ;)
Pretensje o łączenie westernu Hathaway'a z dziełami Leone do pana powyżej (czyli Nakfa) ;) Dla mnie również wyeksponowanie kobiecej roli zasługuje na dużego plusa, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że to wciąż w westernach rzadkość (nawet pamiętając, że sam gatunek nie cieszy się już zbytnią popularnością). Od siebie dodam jeszcze, że nieczęsto spotyka się w filmach tego gatunku tak bezpośrednią demitologizację przemocy (pokazaną tutaj bez sentymentów), która to przemoc leży w końcu u podstaw westernowej konwencji, bywa filmowana w sposób przerysowany, ale i tak budzący fascynację. I tutaj musiałoby być o Leone czy Peckinpahu czyli... to już inna bajka ;)
John Wayne w tym filmie raz używa potężnego wularyzmu , w westernach które widizałęm nie używał przekleństw , to też pewna drobna zmaiana.
Staroświecki czy nie, dla mnie nie ma to znaczenia. Jeden z lepszych westernów jakie oglądałem, a trochę ich już jest. Ja dałbym Wayne'owi oscara za samą scenę na łące.
Ogólnie szacunek za naprawdę dobry western. Na dłuższą metę gatunki nigdy nie umierają, co udowodnił Clint Eastwood na początku lat 90-tych. Szacunek dla Hathaway'a i Wayne'a za próbę przedłużenia życia gatunku. Naprawdę ciekawy western, momentami naiwny, ale są miejsca, gdzie westerny są naiwne, a ten nie jest.