Recenzja filmu

Prawdziwe męstwo (1969)
Henry Hathaway
John Wayne
Glen Campbell

W stepie szerokim...

"Prawdziwe męstwo" Henry'ego Hathawaya to klasyczny, wykorzystujący wszelkie schematy właściwe dla gatunku western. Powstał on w czasach, gdy tradycyjne "końskie opery" były już przeżytkiem.
"Prawdziwe męstwo" Henry'ego Hathawaya to klasyczny, wykorzystujący wszelkie schematy właściwe dla gatunku western. Powstał on w czasach, gdy tradycyjne "końskie opery" były już przeżytkiem. Koniec lat 60. to okres demitologizacji i odkłamywania wizerunku Dzikiego Zachodu, jaki przez lata został utrwalony w świadomości widzów. To dekada, którą rozpoczęły zwiastujące zmierzch spaghetti westerny Leone, a zakończyły brutalnie szczere antywesterny Peckinpaha i Arthura Penna. Nikt więc zapewne nie pamiętałby dziś o dziele Hathawaya, gdyby nie dwa aspekty związane z tym tytułem. Pierwszym jest Oscar dla legendy gatunku Johna Wayne'a za rolę pierwszoplanową. Drugim - niedawny remake dzieła, który zaproponowali bracia Coen.

Osią akcji filmu jest zemsta, jaką poprzysięga małoletnia Mattie Ross (Kim Darby) zabójcy swego ojca. Mattie wiosen liczy sobie co prawda niewiele, ale zaradna i roztropna jest w większym stopniu niż niejeden dorosły. Szybko znajduje sobie więc wspólnika w prywatnej krucjacie, a jest nim stary zawadiaka (i zaprzysiężony pijus) "Rooster" Cogburn (Wayne). Dziewczyna namawia Cogburna na wyprawę na terytorium Indian, gdzie zgodnie z pogłoskami ma się ukrywać morderca...

Hathaway to facet, który na westernach zjadł zęby, nic więc dziwnego, że jego obraz doskonale wygrywa stałe gatunkowe motywy i kalki. Nie ma tu specjalnie miejsca na dylematy moralne czy jakiekolwiek dwuznaczności - "Prawdziwe męstwo" to sprawnie skrojone kino przygodowe, w którym sprawiedliwość wymierza się za pomocą rewolweru. Znajdzie się miejsce na przyjaźń i honorowość, czyli te cnoty, którym kowbojskie ballady w szczególności hołdowały. Wszystko to zdecydowanie mało odkrywcze i dosyć naiwne, ale w zasadzie całkiem przyjemne w odbiorze.

Oddzielna kwestia, jak dla mnie bardziej istotna od samej fabuły czy ewentualnego przesłania, to występ Wayne'a, a mówiąc ściślej - na ile statuetka w tym przypadku była zasłużona. Nie jest tajemnicą, że Akademia lubi od czasu do czasu nagrodzić kogoś w ramach "zadośćuczynienia" za konsekwentne pomijanie w latach poprzednich. Tak było chociażby w przypadku Scorsesego i jego "Infiltracji", taki też mechanizm musiał zadziałać w przypadku nagrody za rolę męską dla Wayne'a. On - żywy pomnik najbardziej amerykańskiego z gatunków filmowych, jakim jest western - nie miał wówczas na swym koncie ani jednego pozłacanego rycerza, co oscarowe gremium postanowiło w końcu nadrobić. Nadrobiono, ze stratą dla Jona Voighta i Dustina Hoffmana, nominowanych w tym samym roku za swe kreacje w "Nocnym kowboju". Czy była to decyzja słuszna? Czas ją z pewnością zdążył już zweryfikować, wystarczy porównać, jak trwale zapisał się w pamięci widzów obraz Schlesingera i jak stosunkowo mało istotny jest udział w niej dzieła Hathawaya.

Wbrew pozorom nie narzekam. "Prawdziwe męstwo", gdy przyjąć kryteria "wewnątrzgatunkowe", jest przyzwoitą rozrywką, w której pierwsze skrzypce grają widowiskowe pojedynki i piękne plenery. Jest jeszcze jeden, jak dla mnie niezaprzeczalny, plus: krótki epizod z Dennisem Hopperem, który już niebawem mocno namiesza w hollywoodzkim światku swym "Easy Riderem". Wiele tutaj do zagrania wprawdzie nie ma, ale i tak miło popatrzeć na znajomą, przyjazną twarz pośród tej samczej zgrai w ostrogach.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones